środa, 15 lutego 2012

Na randce z cieniem

Tak się złożyło, że w Walentynki spotkałam się z własnym cieniem. Mój cień zainspirował się Marilyn Monroe, więc się za nią przebrał.
Z Marilyn wziął sobie lekkość bytu, powierzchowną powierzchowność, umiejętność brania z wdziękiem, wykorzystania flirtu, spryt kobiecy i dziewczęcą naturę. To że nie musi DAWAĆ RADY, bo rada jej się niejako sama daje.
Za skłonność do depresji, samotność, mało trafny dobór mężczyzn i pociąg do używek, tym razem podziękuję. To akurat posiadam na stanie. Merci, jak mawiają rdzenni Bułgarzy.

Przed randką stresowałam się jak należy się stresować przed pierwszą randką. Aż do mdłości. Otarłam się o strefę paniki, zażenowanie i wstręt. Mój rozum wytykał debilizm całej sytuacji i kpił z plastikowych loków w kolorze platynowy blond.
Było mi gorąco, duszno i trzęsły mi się nogi. Nie wiedziałam co powiedzieć.

Natomiast po randce miałam satysfakcję. Jak to po dobrej randce. Dałam radę :) Zaliczyłam Marilyn walentynkowo.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz