Giulia
Byłam na koncercie Giulia y Los Tellarini. Nie miałam pojęcia, że taka formacja istnieje do czasu gdy nie dostałam biletu w prezencie, ale bardzo się cieszę, że ich poznałam. Giulia ma niesamowity głos, śpiewa trochę jakby się pieściła i udawała dziecko, choć potrafi też zejść tak nisko, że przestaję ją słyszeć. Natomiast Los Tellarini grają cudnie. Pokochałam rytm na trzy. Raz - dwa - trzy. Jak orkiestra bardziej niż zespół. Taka cyrkowa, co maszeruje w kolorowym korowodzie. W zasadzie każdy gra swoje, a jednak razem brzmi to ciekawie jazzowo-folkowo, cudowna gitara, jeszcze cudowniejszy odważny saksofon. Sceniczne zachowanie Giulii moim zdaniem wykracza czasem poza dziwactwa przewidziane dla artystów, choć pewnie można polemizować, że tu akurat granic nie ma. Kilka jej tekstów zupełnie mnie zaskoczyło nie dlatego że same w sobie są szokujące, tylko że czegoś takiego nie spodziewam się usłyszeć na klubowym koncercie. Miałam wrażenie, że Giulia mówi co myśli, zanim to jeszcze pomyśli. Giulia dedykuje piosenkę swojemu wyimaginowanemu dziecku mieszkającemu na odległej (na szczęście) planecie, wspomina bezrobocie w Hiszpanii i posyła kąśliwe uwagi pod adresem A. Merkel, deklaruje że wódki never no more i przedstawia teorię jakoby pamięć mieściła się we włosach. Wyciąga zza wzmacniacza przeróżne grzechotki i nimi potrząsa. Jest dziwna jak skrzyżowanie papugi z kotem. Szkoda że tej dziwności nie czuć na płycie.
Fajnie grają.
Dobrze było tak postać w tłumie i posłuchać czegoś ciekawego. Trudniej mi się było natomiast odnaleźć w grupie, z którą byłam. Wzrok mi uciekał na boki, żaden temat mnie nie interesował, niewiele mnie bawiło. Bardzo skupiałam się na zagonieniu własnych myśli do kąta. A myśli te brzmiały z grubsza tak: spaaaaać, do łóżka, do domu. Ogólnie miałam poczucie, że wszyscy się czują w atmosferze knajpianej jak we własnej skórze, nigdzie się nie śpieszą, mają stosowne makijaże i bluzki wyjściowe oraz dopasowane dodatki, podczas gdy ja wybiegłam w czymkolwiek i polarze porzucając na stole talerz po pierogach. Muszę odnaleźć w sobie nutę imprezową, bo zaraz się karnawał skończy.
Fajnie grają.
Dobrze było tak postać w tłumie i posłuchać czegoś ciekawego. Trudniej mi się było natomiast odnaleźć w grupie, z którą byłam. Wzrok mi uciekał na boki, żaden temat mnie nie interesował, niewiele mnie bawiło. Bardzo skupiałam się na zagonieniu własnych myśli do kąta. A myśli te brzmiały z grubsza tak: spaaaaać, do łóżka, do domu. Ogólnie miałam poczucie, że wszyscy się czują w atmosferze knajpianej jak we własnej skórze, nigdzie się nie śpieszą, mają stosowne makijaże i bluzki wyjściowe oraz dopasowane dodatki, podczas gdy ja wybiegłam w czymkolwiek i polarze porzucając na stole talerz po pierogach. Muszę odnaleźć w sobie nutę imprezową, bo zaraz się karnawał skończy.
Komentarze
Prześlij komentarz