piątek, 27 stycznia 2012

?

Znowu miałam przerwę w blogaskowaniu.
Mogłabym napisać, że byłam bardzo zajęta, dużo pracowałam, byłam w podróży służbowej i to nie jednej, miałam sporo gości i zrobiłam pełen serwis urody u kosmetyczki, zaabsorbowało mnie morderstwo Rosie Larsen. Mogłabym, bo to wszystko prawda. Tylko że to nie jest prawdziwy powód.
Powód jest taki, że byłam smutna. A smutkiem się nie dzielę.
Niedawno wyszedł ten temat w rozmowie z grupą powiedzmy-że-znajomych. W sensie, że nie znają mnie do końca, bo ja im nie pokazuję wszystkich moich stanów emocjonalnych. No i one mi na to, że dlaczego i co one mogą zrobić, żebym ja to mogła zrobić.
Otóż nic. Dziękuję, nie trzeba. Smutku się nie wypieram i nie przeganiam go na siłę. Do smutku się przyznaję. Do innych tzw. trudnych emocji też się przyznaję. Oraz do wściekłości, bezsilności, frustracji, małostkowości, złośliwości, próżności. Ze sobą jestem boleśnie szczera. Uznaję, co nie znaczy, że się chcę tym afiszować lub zaledwie ujawnić.
Dlaczego tak jest, to już tylko moje spekulacje domorosłej psycholożki specjalistki od nerwicy natręctw życiowych przy drugim kieliszku wina. Być może tylko bez tych brudów mogę w pełni korzystać z relacji z innymi? albo może mój imydż "dzielnej-samodzielnej" mi de fakto pomaga DAWAĆ RADĘ każdego dnia?
A może się mylę na całej linii?

3 komentarze:

  1. Skoro piszesz, to znaczy ze smutek przeszedl, nie? :*

    OdpowiedzUsuń
  2. no a mam zupełnie odwrotnie, egoistycznie smutkiem się dzielę, a radość zostawiam tylko dla siebie. zwykle.

    OdpowiedzUsuń
  3. no przeszedł, wrócił, poszedł, ale obiecał wpaść...

    OdpowiedzUsuń