sobota, 20 sierpnia 2011

Wychodzę z klozetu

Już czas. Stanąć w prawdzie. Bo mi źle bez blogaska, a przecież kłamać tu nie będę (nie licząc sytuacji gdy forma literacka to narzuca).
Jakby to powiedzieć?
Może ogólnikowo? Przechodzę kryzys w małżeństwie.
Albo dyplomatycznie? Drogi nam się rozeszły.
Lub językiem prawniczym? Nastąpił zanik pożycia.
lub socjologicznym? Rozpad podstawowej komórki społecznej.
językiem pani psycholog? Nasz związek był idealnie dysfunkcyjny/patologicznie funkcjonalny. (nie pamiętam dokładnie, ale jedno z tych dwóch)
a może językiem ja? Olewał mnie tak długo aż się wkurwiłam.
A może językiem żyrafy? Nie zaspokajaliśmy swojej potrzeby bliskości. (ani żadnych innych)
A może językiem faktu? M mieszka u kolegi.
lub po prostu, tak jak to było: Wypieprzyłam go z domu, a on odetchnął z ulgą i poszedł.
To tyle na razie.

5 komentarzy:

  1. no, tak wyszło... albo nie wyszło

    OdpowiedzUsuń
  2. dobry literacko, chujowy życiowo...
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Wiesz a ja myślę, że to normalne. Ja tez miałam ochotę powiedzieć: Spieprzaj dziadu! Nikt w sensie facet nie jest w stanie ogarnac umyslem, tym bardziej cialem co sie z nami dzieje! Trzymam kciuki mam nadzieje, ze zatesknicie za soba i wszystko wroci do normy. Tylko spokojnie!:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Gratuluję. Ściskam.

    OdpowiedzUsuń
  5. Dzięki, dzięki. Spokojna jestem... raczej. Częściej smutna/rozczarowana.

    OdpowiedzUsuń