niedziela, 16 stycznia 2011

My bonnie is over the ocean

Ledwo zdążyłam poupychać w szafach tshirty M zdobiące zazwyczaj wszystkie oparcia i poręcze w domu, wygrzebać spod kanap zrolowane skarpety, ledwo ostatnie jego gatki wyschły na suszarce, a ja już naiwnie zapomniałam, kto tak właściwie zrujnował mi życie i zaczęłam tęsknić. Za tęsknotą idzie idealizacja, więc oczywiście M wydaje mi się obecnie mądry, przystojny i zabawny.
Nie zupełnie tak cały czas tęsknię, bo na chwilkę porzuciłam nudne 36,6 st C i oddałam się w objęcia grypska, które mnie ścięło z nóg. Będąc słomianą wdową z Dziecięciem postanowiłam, że chwilowo nie dam rady i że trzeba mi wsparcia z matecznika. Dlatego też tak jak stałam z jedną nogą wydepilowaną tylko od strony wewnętrznej wrzuciłam w walizę dwa swetry i trzy kilogramy hotwheelsów i udałam się Polską Koleją Państwową na łono rodziny, na którym to łonie przespałam cięgiem 17 godzin lekuchno odurzona jakimś med-bełtem typu tabcin.
Nie to żebym była obecnie zdrowa, bo mam kaszelek, ale to się nie da porównać z ubiegłym czwartkiem i piątkiem, kiedy to i w pociągu i w łóżku kiwało mnie jednakowo, czyli jak w helikoptrze.
No, ale już jestem w domu i mogę wrócić do tego tęsknienia. Krochmalę koronkowe majtki i prasuję pończochy fantazjując na temat prezentów z podróży M :)
Dziecko też tęskni. W pociągu kokietowało jakiegoś pana z synkiem i nawet się spytało "a jaki pan ma samochód?". Dobrze kombinuje, bestia!

2 komentarze:

  1. Powrotu do zdrowia życzę i gratuluję synka- z nim nie zginiesz ;p

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo serdecznie witam pierwszy komentarz w tym roku, bardzo serdecznie!

    OdpowiedzUsuń