środa, 24 listopada 2010

Chcieć czy nie chcieć

Dziecko załapało wreszcie o co chodzi w koncepcji weekendu, więc w miniony pospaliśmy do 9.30. Tak więc weekend się udał. Udały się pierniczki, i ciasto na piernik, i placki dyniowe, i zupa, i sprzątanie, i zakupy prezentowe.
Po tym maratonie Dziecko zasnęło o 21, a ja zasiadłam w końcu na kanapie celem zamulenia się i przyjacielsko pożaliłam się M, że jestem zmęczona. A ten tylko spojrzał na mnie zdziwiony i rzekł "Przecież sama chciałaś to wszystko robić" a potem dodał "ja na święta i śnieg nie jestem jeszcze gotowy".
Ekhem przepraszam, jak to sama chciałam?
No jak to?
Tyle lat mnie zna, mieszka ze mną na tej samej planecie, że mógłby wiedzieć iż u kobiety to są różne CHCĘ.
Jest chcę-bo-trzeba, chcę-bo-muszę oraz chcę-bo-kocham. Rzadziej występuje typowe męskie chcę-bo-chcę, czasem dochodzi do głosu, jak starta zostanie ostatnia warstwa kurzu i ululane zostanie wszystko co miało zasnąć.
Pierniczki oraz pastowanie podłóg z całą pewnością nie należą do chcę-bo-chcę, jasne?
Natomiast o tej 21 to się niby zaczął mój czas na chcę-bo-chcę. W ramach tego czasu chciałam-bo-musiałam zrobić brzuszki (18 powtórzeń w A6W!) oraz chciałam-bo-chciałam obejrzeć wysoce relaksującą produkcję kina polskiego Dom Zły. Po projekcji chcę-bo-potrzebuję poddać się terapii.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz