środa, 15 września 2010

I am going to talk to some food about it.*

Rzeczy poszły dziś nie tak.
Malutkie różne bzdurki, które do kupy razem wpędziły mnie w stan kompulsywnego zjadania orzeszków i wywołały potrzebę poleżenie na kozetce.

Już o 6.30 się zaczęło od przypalenia kaszy. I to wcale nie było tak, że nastawiłam kaszę i zapomniałam, że się gotuje, woda wyparowała i wiadomo... nie, tak nie było. Ja w ogóle zapomniałam nalać wody. Kasza się usmażyła, a potem zmieniła w pół kilograma węgla. Będzie jak raz na zimę.
Mam węgiel groszek, komu komu?

Potem przy rozpakowywaniu zmywarki wylałam sobie kubek zimnej wody do kroksa. To był taki kubek co się obrócił samoistnie pod wpływem siły koriolisa czy innej siły odśrodkowej występującej tylko w zmywarkach.

Potem Dziecko wydało z siebie serię kaszlnięć grzechoczących.

Potem Dziecko rozprowadziło plastolinę ciemnozieloną po dużym pokoju.

Potem byłam w pracy i telefon dzwonił zawsze jak wychodziłam z pokoju.

Potem dostałam dwudniowego bana na przedszkole - nie wolno zarażać, trzeba iść do lekarza, sio do domu, nie wracać w tym tygodniu.
Papa.

Potem strasznie głodna wróciłam do domu i kiedy ja sprzątałam plastolinę ciemnozieloną, pierożki na patelni przybrały kolor jednostronnie węgielny.
Zjadłam dziś taką ilość węgla, że jak mnie kiedyś odkopią archeolodzy i zrobią mi datowanie metodą C14, to im wyjdzie, że jestem dinozaurem.

Potem poszłam na zakupy do leklerka, gdzie Dziecko wylało na podłogę połowę mojej ajsti (suszy mnie od tego węgla).

Potem stoczyłam z Dzieckiem potyczki słowne o: pudełko z zygzakiem, poduszkę z osiołkiem, kubek z krówką, pianki, batoniki, batoniki, lizaki, ciastka, batoniki i na koniec jeszcze raz o tego osiołka.
Byłam niezła, bo z tego wszystkiego kupiłam tylko kubek z krówką.

Potem jak płaciłam za alkohol (jest mi dziś bardzo niezbędny do życia) to doznałam objawienia. Mianowicie objawił mi się mój nr pin do karty kredytowej, co go zapomniałam tydzień temu mimo że posiadaczem karty jestem od 6 lat. Z desperacji dziś zamówiłam se nową kartę, a tu nagle objawienie.

Jednak życie uczy, że pojemność mojej pamięci jest stała, bo już pięć minut później przy bankomacie okazało się, że nie pamiętam pinu do karty gotówkowej (którą mam od lat 4) i że przekroczono limit pinów niepoprawnych.
Kurna, limit przekroczono już przy poduszce z osiołkiem.

Potem jeszcze nieopatrznie pozwoliłam podjąć Dziecku decyzję, który kocyk kupujemy i zdrajca wybrał zielono-różowy. Musiałam podstępem podmienić na ten naprawdę ładny biało-czarny. W międzyczasie Dziecko przestawiło wszystkie stojaczki z cenami w sekcji meblowej w Jysku i musiałam przepraszać (to już drugi raz, bo wcześniej ta ajsti).

Potem ruchoma taśma dla wózków do zjeżdżania na parking się zacięła i spędziłam błogie 25 minut wrzucając dwuzłotówki do karuzeli z papugami w oczekiwaniu na pana z kluczykiem.

Potem już tylko wtargałam 27 kilogramów zakupów na górę do mojego mieszkania pachnącego węglem i zaległam na kanapie na nowym kocyku. W tym czasie Dziecko rozpakowało... kosz na śmieci.

No.

To wszystko sprawia, że chwilowo nie mam pomysłu na życie ani nawet na najbliższe pół godziny.

* Ktoś wie skąd to cytat?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz