Żegnaj czarny poniedziałku
Wiem, że nie należy mówić hop i przez te 3 godziny i 10 minut wiele się może wydarzyć, ale powiedzmy, że jestem niepoprawną optymistką i naiwniaczką.
Dzień zaliczam do tych z wybojami, ale po kolei.
Sobotni kac płynnie przeszedł w przeziębienie. Przeziębienie płynnie przeniosło się na Dziecko. Dziecko w chorobie zasnęło wczoraj o 18. O 4 rano dziś było gotowe na powitanie nowego dnia. Odwrotnie niż rodzice. Byłam tak śpiąca, że nie miałam siły się kłócić, kto wstaje. Tak więc dzień zaczęłam przed wschodem słońca od umycia 5 zaschniętych garów sprzed 4 dni. O 4.25 Dziecku zaczęła rosnąć temperatura, wobec czego odmówiło współpracy przy konsumpcji śniadania, a mnie doszedł do mycia kolejny bezsensowny garnek.
O 5.45 Dziecko zafundowało nam drzemkę, tak więc o 8.45 uznałam, że powinnam mieć energię, by zgłosić się na zakład pracy i powiedzieć, że mnie dziś nie będzie. W trakcie konfrontacji telefonicznej z rzeczywistością służbową okazało się, że w ubiegłym tygodniu nieopatrznie poczyniłam pewne zobowiązania i o 9.30 muszę być we biurze. Dojechałam z pewnym opóźnieniem, z fryzurą asymetryczną i ahigieniczną oraz z zupełnym brakiem makijażu i innych akcesoriów.
W sklepie pod biurem, gdzie zawsze zaopatruję się w jedynie słuszne mleko sojowe, rzeczonego nie było (!), a na moje święte i słuszne oburzenie w tym temacie ekspedientka poinformowała mnie, że tutejsza placówka handlowa zostaje zlikwidowana za 2 tygodnie i mleka sojowego już nie będzie, bułeczek dyniowych nie będzie i w ogóle niczego nie będzie. Co ja będę jeść w pracy?? A co pić? Napiszę skargę do Rzecznika Praw Wegan, w unii na pewno taki jest.
W pracy załatwiłam dwie sprawy: zamieniłam samochód służbowy na inny samochód służbowy, mniej więcej 2/3 mniejszy, ale nadal z 4 kołami, oraz pobrałam laptop służbowy w celu wykonania pewnych pilnych raportów.
Kiedy wsiadałam do służbowego samochodu ze stojącego na parkingu billboardu spadła na mnie hałda śniegu, integrując się z moimi włosami, szalikiem, a także zawartością teczki, czyli laptopem służbowym wraz z zasilaczem. Jednocześnie zadzwoniła komórka.
Wsiadłam, ruszyłam z zamiarem wykonania zaległych połączeń telefonicznych w drodze. Ku mojemu zaskoczeniu służbowa popierdułka nie posiada zestawu głośnomówiącego. Nie posiada również radia ani głośników. OK, tylko spokojnie. W tym momencie zadzwoniła ponownie komórka i jednocześnie rozległ się sygnał, że siada bateria.
Szukając w torebce ładowarki samochodowej jedną ręką, drugą uruchomiłam wycieraczkę. Wycieraczka przeleciała mi przed twarzą w tą i z powrotem w zasadzie nie dotykając szyby.
Jechałam więc po omacku, pod słońce, z równiusieńko upaćkaną szybą. I nawet miałam jakiś taki przelotny pomysł, że zatrzymam się na stacji paliw i nabędę nową wycieraczkę, ale w tym momencie rozdzwoniła się druga komórka. To M oznajmiał mi, że mam się pospieszyć, ponieważ Dziecko zasikało się 3 razy w ciągu godziny i on nie wie, gdzie są majtki i ogólnie co się robi, żeby więcej nie sikało? Czyż to nie dziwny zbieg okoliczności, że Dziecko które od tygodnia nie zmoczyło ani jednej pary majtów, zostaje z M na godzinę i od razu zalewa się trzy razy? Cud jakiś!
W domu od razu musiałam nastawić pranie i umyć podłogę, bo patrz akapit wyżej. Rozpakować zakupy, zrobić kawę z mlekiem sezamowym (bleee), nakarmić Dziecko, przebrać Dziecko, ulepić ślimaka z modeliny, ugotować pomidorową, zbudować rampę dla Zygzaka i garaż dla Złomka, zrobić herbatkę i sok z maliny, narysować jeża, powiedzieć wierszyk Idzie Grześ przez wieś sto razy, nakarmić Dziecko, wysadzić Dziecko i już była pora drzemki, ufff.
Siadłam do raportów. Na moim służbowym laptopie zostały przez weekend poinstalowane jakieś zasieki antyhakerskie, dzięki którym nie miałam dziś dostępu do swojego outlooka, do swojego udziału na dysku, do ogólnodostępnego udziału na dysku oraz do Skypa, a system ogólnie działał jak ślimak. Z modeliny. Musiałam zaangażować pół biura w wyszukiwanie i przesyłanie mi plików. Ale już o 20 raporty były gotowe.
W międzyczasie M wykazał się poczuciem humoru i zapytał, czy mogłabym się zacząć zajmować Dzieckiem, skoro mam wolne. Tak, tak właśnie wygląda moje wolne!
Słowo, gdyby nie wciąż bolesne wspomnienie sobotniego kaca, to teraz bym się napiła.
Dzień zaliczam do tych z wybojami, ale po kolei.
Sobotni kac płynnie przeszedł w przeziębienie. Przeziębienie płynnie przeniosło się na Dziecko. Dziecko w chorobie zasnęło wczoraj o 18. O 4 rano dziś było gotowe na powitanie nowego dnia. Odwrotnie niż rodzice. Byłam tak śpiąca, że nie miałam siły się kłócić, kto wstaje. Tak więc dzień zaczęłam przed wschodem słońca od umycia 5 zaschniętych garów sprzed 4 dni. O 4.25 Dziecku zaczęła rosnąć temperatura, wobec czego odmówiło współpracy przy konsumpcji śniadania, a mnie doszedł do mycia kolejny bezsensowny garnek.
O 5.45 Dziecko zafundowało nam drzemkę, tak więc o 8.45 uznałam, że powinnam mieć energię, by zgłosić się na zakład pracy i powiedzieć, że mnie dziś nie będzie. W trakcie konfrontacji telefonicznej z rzeczywistością służbową okazało się, że w ubiegłym tygodniu nieopatrznie poczyniłam pewne zobowiązania i o 9.30 muszę być we biurze. Dojechałam z pewnym opóźnieniem, z fryzurą asymetryczną i ahigieniczną oraz z zupełnym brakiem makijażu i innych akcesoriów.
W sklepie pod biurem, gdzie zawsze zaopatruję się w jedynie słuszne mleko sojowe, rzeczonego nie było (!), a na moje święte i słuszne oburzenie w tym temacie ekspedientka poinformowała mnie, że tutejsza placówka handlowa zostaje zlikwidowana za 2 tygodnie i mleka sojowego już nie będzie, bułeczek dyniowych nie będzie i w ogóle niczego nie będzie. Co ja będę jeść w pracy?? A co pić? Napiszę skargę do Rzecznika Praw Wegan, w unii na pewno taki jest.
W pracy załatwiłam dwie sprawy: zamieniłam samochód służbowy na inny samochód służbowy, mniej więcej 2/3 mniejszy, ale nadal z 4 kołami, oraz pobrałam laptop służbowy w celu wykonania pewnych pilnych raportów.
Kiedy wsiadałam do służbowego samochodu ze stojącego na parkingu billboardu spadła na mnie hałda śniegu, integrując się z moimi włosami, szalikiem, a także zawartością teczki, czyli laptopem służbowym wraz z zasilaczem. Jednocześnie zadzwoniła komórka.
Wsiadłam, ruszyłam z zamiarem wykonania zaległych połączeń telefonicznych w drodze. Ku mojemu zaskoczeniu służbowa popierdułka nie posiada zestawu głośnomówiącego. Nie posiada również radia ani głośników. OK, tylko spokojnie. W tym momencie zadzwoniła ponownie komórka i jednocześnie rozległ się sygnał, że siada bateria.
Szukając w torebce ładowarki samochodowej jedną ręką, drugą uruchomiłam wycieraczkę. Wycieraczka przeleciała mi przed twarzą w tą i z powrotem w zasadzie nie dotykając szyby.
Jechałam więc po omacku, pod słońce, z równiusieńko upaćkaną szybą. I nawet miałam jakiś taki przelotny pomysł, że zatrzymam się na stacji paliw i nabędę nową wycieraczkę, ale w tym momencie rozdzwoniła się druga komórka. To M oznajmiał mi, że mam się pospieszyć, ponieważ Dziecko zasikało się 3 razy w ciągu godziny i on nie wie, gdzie są majtki i ogólnie co się robi, żeby więcej nie sikało? Czyż to nie dziwny zbieg okoliczności, że Dziecko które od tygodnia nie zmoczyło ani jednej pary majtów, zostaje z M na godzinę i od razu zalewa się trzy razy? Cud jakiś!
W domu od razu musiałam nastawić pranie i umyć podłogę, bo patrz akapit wyżej. Rozpakować zakupy, zrobić kawę z mlekiem sezamowym (bleee), nakarmić Dziecko, przebrać Dziecko, ulepić ślimaka z modeliny, ugotować pomidorową, zbudować rampę dla Zygzaka i garaż dla Złomka, zrobić herbatkę i sok z maliny, narysować jeża, powiedzieć wierszyk Idzie Grześ przez wieś sto razy, nakarmić Dziecko, wysadzić Dziecko i już była pora drzemki, ufff.
Siadłam do raportów. Na moim służbowym laptopie zostały przez weekend poinstalowane jakieś zasieki antyhakerskie, dzięki którym nie miałam dziś dostępu do swojego outlooka, do swojego udziału na dysku, do ogólnodostępnego udziału na dysku oraz do Skypa, a system ogólnie działał jak ślimak. Z modeliny. Musiałam zaangażować pół biura w wyszukiwanie i przesyłanie mi plików. Ale już o 20 raporty były gotowe.
W międzyczasie M wykazał się poczuciem humoru i zapytał, czy mogłabym się zacząć zajmować Dzieckiem, skoro mam wolne. Tak, tak właśnie wygląda moje wolne!
Słowo, gdyby nie wciąż bolesne wspomnienie sobotniego kaca, to teraz bym się napiła.
po zapoznaniu sie z powyzszym rozkladem dnia powinnam sie rozplakac nad losem mojego Dziecka, a czemu sie smialam? A teraz sie pytam - czy moge dostac Dziecko Dziecka na kilka dni?
OdpowiedzUsuń