Jędza doskonała to ja
Czytam książkę pt. Bitch in the House. To jest straszne, że świat jest tak urządzony. Ale jeszcze straszniejsze jest to, że ta książka mówi o wszystkim, o czym ja chciałam pisać.
Więc ten blog nie ma już sensu.
...
Z sensem czy bez, chce mi się pisać. Koniec suspensu.
...
Na warsztatach było ekstra. Po raz pierwszy mogłam przez cały dzień myśleć tylko o sobie. I o innych dziewczynach i dziewczynkach. Kupiłam książki o jędzach, złości i gniewie, o seksie, i jeszcze jedną o seksie.
I miskę artystowską.
Dowiedziałam się, że taniec masuje.
Że mam problem, aby brać, nawet jak dają.
Że nie jestem taka znowu wyjątkowa, ale mam dużo powodów do dumy.
Że nie myślę szablonowo (ale to wszyscy wiedzieli, no nie?).
Że zmiana jest zawsze w naszym życiu, ale nie zawsze wszystko trzeba zmieniać.
Że są cztery rodzaje patogenów zimno, gorąco, wilgoć i wiatr, z czego wiatr wnika przez kark.
Że ludzie sowy są produktem elektryfikacji wsi i miast.
Że kobiety, które chodzą późno spać, mają gęstą krew.
Że ból dyscypliny waży kilogramy, a ból żalu tony (my personal favourite).
No i od czasu gdy przestałam jeździć metrem, tyle obcych osób mnie nie dotykało, co w ciągu tych paru godzin.
To chyba nieźle.
...
Potem nie spałam do 3 rano, bo czytałam o tych jędzach. Na szczęście okazało się, że to fikcja literacka. Uff.
Ale coś w tym jest.
...
Po warsztatach włóczyłam się z M po mieście. Ja mówiłam a M słuchał. Ze zrozumieniem. Zadawał pytania i się autentycznie interesował. I wiecie co, on jest bardzo fajny, ten mój M. M jak Misiek. I ogólnie było dobrze i czule. Pink and glitter.
No i kto wymyślił taką bzdurę, że dzieci cementują małżeństwo? Może chodziło o to, że cementują, ale w krypcie?
...
Dziś od rana opiekuję się moim poranionym ekspresem do kawy (jednak nadal źle z nim) oraz zbieram zabawki z mieszkania. Z perspektywą, że się nie rozpełzną przez najbliższy tydzień. Czasem nasłuchuję czy Dziecko nie płacze, ach te durne nawyki.
Może gdzieś Zygzaka znajdę?
Więc ten blog nie ma już sensu.
...
Z sensem czy bez, chce mi się pisać. Koniec suspensu.
...
Na warsztatach było ekstra. Po raz pierwszy mogłam przez cały dzień myśleć tylko o sobie. I o innych dziewczynach i dziewczynkach. Kupiłam książki o jędzach, złości i gniewie, o seksie, i jeszcze jedną o seksie.
I miskę artystowską.
Dowiedziałam się, że taniec masuje.
Że mam problem, aby brać, nawet jak dają.
Że nie jestem taka znowu wyjątkowa, ale mam dużo powodów do dumy.
Że nie myślę szablonowo (ale to wszyscy wiedzieli, no nie?).
Że zmiana jest zawsze w naszym życiu, ale nie zawsze wszystko trzeba zmieniać.
Że są cztery rodzaje patogenów zimno, gorąco, wilgoć i wiatr, z czego wiatr wnika przez kark.
Że ludzie sowy są produktem elektryfikacji wsi i miast.
Że kobiety, które chodzą późno spać, mają gęstą krew.
Że ból dyscypliny waży kilogramy, a ból żalu tony (my personal favourite).
No i od czasu gdy przestałam jeździć metrem, tyle obcych osób mnie nie dotykało, co w ciągu tych paru godzin.
To chyba nieźle.
...
Potem nie spałam do 3 rano, bo czytałam o tych jędzach. Na szczęście okazało się, że to fikcja literacka. Uff.
Ale coś w tym jest.
...
Po warsztatach włóczyłam się z M po mieście. Ja mówiłam a M słuchał. Ze zrozumieniem. Zadawał pytania i się autentycznie interesował. I wiecie co, on jest bardzo fajny, ten mój M. M jak Misiek. I ogólnie było dobrze i czule. Pink and glitter.
No i kto wymyślił taką bzdurę, że dzieci cementują małżeństwo? Może chodziło o to, że cementują, ale w krypcie?
...
Dziś od rana opiekuję się moim poranionym ekspresem do kawy (jednak nadal źle z nim) oraz zbieram zabawki z mieszkania. Z perspektywą, że się nie rozpełzną przez najbliższy tydzień. Czasem nasłuchuję czy Dziecko nie płacze, ach te durne nawyki.
Może gdzieś Zygzaka znajdę?
Komentarze
Prześlij komentarz