poniedziałek, 1 lutego 2010

Tam i z powrotem

Oprócz bliskich kontaktów z Chasem, miałam dziś przyjemność obcować z panią pediatrą, która zafundowała mi do spółki z ZUSem, 3 dni wakacji na leczenie K&K. Pani pediatra była dziś wyjątkowo miła, nie, nie, nie uśmiechała się, ale zdołała powstrzymać się od wszelkich uwag złośliwych oraz pełnych pogardy spojrzeń, którymi zazwyczaj reaguje na każde moje pytanie. Chyba ktoś ją przeleciał. W końcu.

Potem natomiast byłam w raju. Ups, znaczy w spa. Też trzy litery, a doznania takie same, więc można się pomylić:)
Było bosko. Odleciałam.
Moje cielsko zmieniało kolor od czerwonego do sinego, przez biały i zielony, oraz zapach od herbacianego do rybiego. Z tym ostatnim do tej pory się nie rozstajemy:)
Zostałam nasmarowana substancjami wszelkich konsystencji i kilka razy wysłana pod prysznic.
Na koniec był masaż.
Sam masaż w zasadzie nie należał do przyjemnych. Nawet pani Miecia przestawiająca kości jest w porównaniu z tym uosobieniem subtelności. Był to bowiem masaż limfatyczny. Polega to mniej więcej na przemieszczaniu jakimiś tajemniczymi kanałami w kończynach metalowych kulek. I to ze szczególną koncentracją na miejscach tak łaskotliwych jak tuż nad kostką lub pod kolanem. Normalnie w pewnym momencie poczułam, że cała moja noga lewa wypełniona jest ołowianym złomem i nigdy nie wstanę z tego cudownie podgrzewanego łóżka. Gdy pani Wiola dotarła do prawego pośladka, wyłączyłam się i poszłam spać, zostawiając ją sam na sam z górą kulek łożyskowych wypełniających prawą część mojego ciała.
Obudziłam się przy masażu pleców. Pani Wiola gmerała ile wlezie pomiędzy żebrami, ale nie znalazła ani jednej kuleczki. Odkryła natomiast ciasto drożdżowe na moich boczkach i dłuższą chwilę urabiała, ugniatała, wyrabiała i zwijała wałeczki.
Poczułam, że chce tam zamieszkać, codziennie spać na tym cieplutkim materacu i dawać się dotykać pani Wioli.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz