niedziela, 14 lutego 2010

Niedziela

Byłam z Dzieckiem w kościele. Tak mnie naszło i postanowiłam zaryzykować. I co? I nic. Dziecko zasłuchane w pana organistę siedziało w wózku przez pół godziny z absolutnie rozanieloną miną. Może będzie księdzem jak dorośnie?
W okolicach kazania Dziecko przeniosło się na moje kolana i wtuliło.
Przy "baranku" wykonało jeden acz celny rzut autem w ołtarz.
Przy podniesieniu jadło gwiazdeczki kukurydziane i piło sok z maliny. W stosownych momentach.
Przy komunii kilkakrotnie ustawiało się w kolejce, ale zawsze bezskutecznie i jakaś staruszka go uczynnie do mnie odprowadzała.
Przy błogosławieństwie Dziecko się przeżegnało (z moją pomocą) i powiedziało głośno amen (samodzielnie).
Po powrocie do domu Dziecko odmówiło wyjścia z wózka i zasnęło i w tym stanie tkwi do chwili obecnej. Jak miło.

A w ogóle przyuczamy Dziecko do różnych prac domowych. Więc zazwyczaj Dziecko wysypuje zawartość kosza na brudną bieliznę na podłogę i wtyka wszystko do pralki. Kosz ulega dezintegracji, wolno ale zdecydowanie. Niedługo będę mieć wiązkę chrustu i płócienny woreczek na zbyciu.
Pieczenie walentynkowego ciasta szło nam dobrze do momentu dodawania kakao. Dziecko wsadziło sobie do buzi czubatą łyżkę kakao, a potem wypluło do ciasta. Ale ciasto jedzą tylko ludzie kochający Dziecko, więc nie ma problemu.
A dziś rano Dziecko wstało o 6.15, zapaliło lampkę przy łóżku i oznajmiło:
- Dziecko zapaliło światło. Mamo wstań na śniadanie.
Po czym odśpiewało całego "panie Janie, panie Janie..."
Następne na play liście było "sto lat" przy czym fragment "niech żyje żyje nam" Dziecko wykonuje jako "niech żyżyje nam".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz