wtorek, 16 lutego 2010

I am loosing it...

Dziś bez komputera, bez szukania kluczy, bez zgubienia drugiego śniadania i Dziecka w windzie. Za to ze śpiworkiem, kocykiem, skuterem "od Boba", zapasem pieluch. Z tego wszystkiego uzyskałam 34 minuty spóźnienia oraz połowę komórek na stanie.
Przy czym dziś to problem, bo muszę wyjść punktualnie.
Zaczynam się poważnie zastanawiać, czy rok spóźniania się do pracy nie jest przypadkiem wskazówką, że powinnam wstawać wcześniej? Może, rozważę to jeszcze.
Dodatkowo spaliłam kaszę, odparowując ją, bo jako dobry mormon chciałam zachować wszystkie wartości odżywcze, więc nadmiaru wody nie odlałam.

Noc usłana była z przygodami niezwykle ekscytującymi.

Po pierwsze M poszedł robić wywiad i zapowiedział, że powróci o 18. O 20 nadal go nie było, co skrzętnie wykorzystałam, by dać mu nauczkę. Czyli learning through experience. W ramach lekcji wykonałam do niego kilkanaście telefonów oraz wysłałam 2 smsy. Cała komunikacja miała treść zbliżoną: "o której będziesz", "czy zdajesz sobie sprawę, która jest godzina", "to jest mi nie na rękę" oraz cios nokautujący "Dziecko na ciebie czeka". Myślę, że point taken.

Ok północy wstałam. Tak mam, co robić. Wyżaliłam się M, że muszę zerwać się bladym świtem, czyli przed 6, żeby upiec chleb. M wpadł na cudowny pomysł, aby wykorzystać możliwość programowania naszego piekarnika. W tym celu otwarliśmy jinstrukcję obsługi. Ustaw czas pieczenia. Proszę bardzo - 60 minut, czyli 1 godzina. Wyświetlacz przyjął i oznajmił 1:00. Następnie ustaw godzinę końca pieczenia. No problem - 7:00. I tu pojawiło się pytanie, czyżby w instrukcji wystąpił błąd logiczny? Czy przypadkiem chleb nie będzie poddawany obróbce termicznej przez 6 godzin czyli od 1 do 7? Na takie ryzyko nie byliśmy gotowi, więc włączyliśmy Fletch Lives w oczekiwaniu na godzinę W, to jest 1. O pierwszej nie wydarzyło się nic godnego uwagi, więc udałam się spać.
0 7 rano zbudził mnie pisk piekarnika informujący, że zadanie wykonane oraz jakby na potwierdzenie zapach chleba. Zewlokłam się, wyszukałam w instrukcji jak wyłączyć sygnalizację dźwiękową, uciszyłam maszynę. W tym momencie dobiegł mnie świdrujący odgłos budzika, który również o 7 zaczął mnie budzić, a ponieważ nie reagowałam na niego, osiągnął intensywność i barwę głosu śpiewaczki operowej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz