poniedziałek, 9 marca 2009

Kura biurowa


Odkąd urodziło się Dziecko (wiem, ja znowu o tym, ale to naprawdę najważniejsza rzecz, jaka przydarzyła mi się w życiu!) mam zupełnie niefeministyczne marzenie - zostać etatową matką i panią domu. Nie mylić z kurą domową.
Miałabym szybko kolejnego dzidziusia i potem jeszcze jednego. Gotowałabym obiadki i robiła przetwory. Może nawet nauczyłabym się szyć? Brałabym dzieci na długie spacery, urządzałabym wielogodzinne zabawy. Widzę siebie w tej roli, przynajmniej na kilka najbliższych lat. P też powinno to odpowiadać, skoro sam nie angażuje się zupełnie w sprawy okołodomowe.
Niestety, przyszedł kryzys, spadł kurs złotówki, a może obniżył się tylko poziom hormonów, i dopadła mnie szara rzeczywistość. Co rano biegam przez dwie godziny.... od kuchni do łazienki i pokoju, starając się jednocześnie umyć siebie i Dziecko, ubrać siebie i Dziecko, ugotować śniadanie dla siebie i Dziecka, zjeść śniadanie i nakarmić Dziecko, spakować siebie i Dziecko do pracy i żłobka. Jednocześnie pilnuję, aby Dziecko nie zrobiło sobie krzywdy. No i sprzątam małe pobojowiska po jego zabawach :)
Nie narzekam, umiem się zorganizować. Ot, po prostu pryska kolejna bańka mydlana.
Praca jest bardzo fajna i satysfakcjonująca. Po niej wracam do domu z Dzieckiem i powtarzam trasy przebiegu z poranka, tyle że w odwrotnej kolejności!
W sumie nadal wierzę, że marzenie o kurze jest do spełnienia. Coś się wydarzy, co pozwoli mi je zrealizować. Na razie jestem kurą na ćwierć etatu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz