Wina i kary.
Pojawiły sie liczne wpisy na blogach opisujące męki przy stole świątecznym. Nie wyszłam na dwór. Objadłam się. Było zamieszanie. Spinałam się. Było za krótko. Za dużo ludzi. Za dużo jedzenia. Było źle, ciężko, frustrująco, męcząco, na siłę, za tłusto. A teraz się trochę się powymandrzam, gdyż spędziłam święta zupełnie w zgodzie z sobą i nie doświadczyłam żadnej z wyżej wymienionych niedogodności. Może z wyjątkiem kaca w wigilię i małego kacyka w drugi dzień świąt. Mój przepis na udane święta: dużo wina, mało jedzenia za to dobrego, dużo filmów o choince i świętym mikołaju, spacery po starym mieście, spotkania z fajną częścią rodziny oraz ze znajomymi (może być na wino), bejeweled (o matko, teraz wszędzie widzę rządki), a przede wszystkim - nie oczekiwać za dużo. Bo czy to nie jest tak, że święta planujemy od powrotu z wakacji? U kogo wigilia, kto zrobi makowiec, co kupić teściowi, ile wolnego dostanę w pracy, jak to ja sobie odpocznę, schudnę 3 kg do świąt, to będę mogła bezkarnie pr...