środa, 17 lipca 2013

Przerwa w filozofowaniu

Ciężkawo tu ostatnio, więc czas na odchudzenie atmosfery, bo niedługo ciężar mojego egzystowania wgniecie szanownych czytelników pod wykładzinę dywanową...
Dziecko na wakacjach trzeci tydzień. Wracać nie chce. Z matką swoją biologiczną rozmawiać nie może, bo nie ma czasu. Matka, znaczy ja (naprawdę jestem matką???) nie bierze tego do siebie, wzdycha, liczy do dziesięciu od tyłu i wypiera odrzucenie tłumacząc je paranaukowo ciekawym programem nadawanym przez telewizję kablową. Napełnia kieliszek winem.
Matka moja biologiczna z kolei donosi, iż Dziecko wyżywione w końcu na kotletach, a nie na sałacie z kiełkami, rośnie i już wymaga kolejnej zmiany obuwia. Zaznaczę, iż przezornie zakupiłam w kwietniu obuwie o dwa numery za duże. Ale nie przewidziałam tych kotletów z GMO czy innym spulchniaczem stóp dziecięcych. Odnotowuję ROI z Ecco na poziomie 0,8%.
Ocet jabłkowy mi się skończył i to jest akurat poważny problem. Odkryłam bowiem ostatnimi czasy kolejne właściwości tego cudownego płynu. W skutek prawie nałogowego przyjmowania octu doustnie, przez skórę oraz wziewnie osiągnęłam nadzwyczajny stan odkwaszenia organizmu, a co za tym idzie stałam się zupełnie nieatrakcyjna dla komarów. Dla jasności, przez zupełnie, rozumie się prawie, czyli gryzą mnie dopiero wtedy, gdy w okolicy nie ma innego jadalnego obiektu. Jak na przykład teraz.
Dodatkowo, mimochodem (mimooctem) stałam się ekspertem od niespożywczych zastosowań octu jabłkowego i spirytusowego też. Mogę mówić o tym przez godzinę nie powtarzając się.
Wczoraj podlałam rośliny balkonowe roztworem octu z zamiarem wytrzebienia mszyc.
Nauczycielka hiszpańskiego powróciła na łono ojczyzny, bo zmarzła u nas. Alternatywne źródła konwersacji hiszpańskich chwilowo niedostępne. Zresztą nie mam czasu.
Nie sądziłam, że do tego dojdzie, ale w końcu stało się i rozpoczęłam jakże modną działalność rękodzielniczą o specjalizacji biżuteria. Rodzina i znajomi zostają stopniowo wyposażeni w bransoletki typu shamballa tyle że z prawdziwnymi kamieniami.
Masażysta-sadysta mnie zepsuł. Miał mnie zrelaksować, ale zrozumiał mnie zupełnie opatrznie i po prostu wymasował mi odcinek lędźwiowy. Tyle nieporozumień w ciągu jednej godziny! Przy kolejnej wizycie sytuacja się powtórzyła. W mękach cierpiałam ugniatanie pośladków, a na deser zaserwowano mi 3 minutowy masaż łuku brwiowego, odczuwalny jak wbijanie szpikulca do lodu w zatoki. Dzięki tym pieszczotom od tygodnia cierpię w podstawowej pozycji człowieka pracy, tj. siedzącej. Chyba się przebranżowię i pójdę układać coś na półkach w Biedronce. Przynajmniej mój odcinek lędźwiowy będzie zadowolony.
Poza tym życie moje usłane jest różami przeplatanymi ironią i sarkazmem. Na przykład siedzę sobię z winkiem, splatam sznurki na onyksach i nagle dostaję smsa o treści "nic się nie martw, wszystko będzie ok". Oczywiście natychmiast się wyluzowuję, szczególnie że w ogóle nie wiem o co chodzi. Czyli wszytko stoi na głowie, dokładnie tak jak powinno, abym przypadkiem nie miała czasu zastanowić się, w jakim kontekście mogłabym użyć słowa "nuda".

3 komentarze:

  1. A ja i tak Ci zazdroszcze!Bo mam tyle wolnego czasu,ze nawet jak się coś dzieje to i tak go sporo zostaje...a wtedy doły smutki czarnowidztwo...Tęsknie za zabieganiem,za zmęczeniem,za narzekaniem na brak czasu,bo tylko w takich stanach potrafię docenić wolną chwile,okazje do przyjemnośći,czas z bliskimi.Jak się ma to wszystko na codzień to wtedy to nie cieszy.Ot,taki człowiek skomplikowany jestem.

    OdpowiedzUsuń
  2. A tak zdalnie się nie da..? Bo w stolicy to będe dopiero za dwa tygodnie.

    OdpowiedzUsuń