Home office
Święta tuż tuż, trzy zawalone terminy i jedno zadanie kobyła przede mną. Wyśmienity czas na wenę blogerską, która zawsze przychodzi, gdy nie ma na nią czasu ...
Jak brałam tą moją obecną fuchę, to myślałam tak: dość stania przy taśmie, będę panią swojego czasu, będę najsuperowiej zorganizowaną czasowo managerką pod słońcem, a mój dzień będzie wyglądał mniej więcej tak:
5.30 medytacja -20 powitań słońca - wstawienie prania - prysznic - układanie fryzury - wybór stroju prostego wygodnego eleganckiego z dobrych tkanin, takiego do mycia okien i na randkę i na sesję foto do Twojego Stylu
6.00 praca przy pierwszej kawie, z home-made maseczką na twarzy - notka na bloga - przyrządzenie organicznego makrobiotycznego ekologicznego śniadania z produktów sezonowych i lokalnych
8.00 śniadanie z Dzieckiem przy rozwijającej lekkiej konwersacji - spacer do przedszkola ze zbieraniem liści/kamieni - w drodze do domu minimalistyczne zakupy
9.00 praca przy drugiej kawie - rozwieszanie prania - szybkie odkurzenie - t-confy, skype calle, webinary, czaty, coworking, cloudworking, crowdsourcing i takie tam nowoczesne i przyjemne formy kontaktów międzyludzkich
13.00 lunch na mieście z biznes-partnerem/koleżanką ewentualnie szybka randka (szybka, pfff) - w międzyczasie paznokcie u kosmetyczki, drobne zakupy, fryzjer
14.00 praca przy zielonej eko organicznej herbacie fair trade w poczuciu zajebistości własnego życia i satysfakcji, że chociaż home-working to z klasą, a nie w piżamie, podczas gdy w kuchni dochodzi zupa wegańska rozgrzewająca odśluzowująca antyalergiczna obniżająca pociąg do słodyczy podnosząca libido i oczyszczająca szyszynkę z fluoru
16.00 step czy inne MTB w pobliskim klubie fit
17.00 odbieram Dziecko z przedszkola i zaczynam się realizować jako najlepsza matka NVC, DIY, AP, EC, BLW i tak dalej
Miesiąc drugi - reality check.
6.00 w piżamie zasiadam do kompa i odgrzebuję się z maili, odgrzebuję biurko z papierów i zabawek, podłączam urządzenia biurowe, które dzień wcześniej Dziecko mi wypięło bo budowało "bazę" pod moim biurkiem,
8.00 nadal przed pierwszą kawą, ale nie mam czasu/ochoty odgrzebywać kuchni
8.20 Dziecko się budzi, w piżamie wsuwa jogurt danone tfu, podczas gdy ja się myję (tj. zęby)
8.28 ubieramy się oboje w cokolwiek, bo trzeba już wychodzić, jedziemy do przedszkola samochodem bo jest późno, chociaż to tylko 600 m.
9.00 siadam do kompa, ale przypominam sobie że jestem głodna i nie piłam kawy, więc jednak odgrzebuję kuchnię
9.15 w końcu z kawą, praca, komputer się zawiesza, łącze mi rwie, brakuje mi danych, nic ode mnie nie zależy, robię rzeczy których nie umiem, albo które są mało ważne dla kogokolwiek
11.00 przerwa na siusiu i dolewkę kawy, wstawiam pranie, postanawiam jednak wziąć drugi tym razem porządny prysznic (porządny=cała powierzchnia skóry została zmoczona) i ubrać się jak człowiek, ale nie wiem dla kogo
12.00 pracuję, jestem głodna, nie mogę sobie zaplanować pracy, bo ciągle wpada coś nowego i pilnego, nie mam nic gotowego do zjedzenia bo nadal robię zakupy jakbym żyła wg scenariusza powyżej, więc żuję pestki dyni
16.00 przychodzi nie wiadomo kiedy, orientuję się podpisując kwitek kurierowi, że powinnam kończyć i zbierać się po Dziecko, a tu tyle do zrobienia.
17.00 odbieram Dziecko. Dziecko się pyta co mam taki dziwny głos. Wtedy sobie uświadamiam, że nie odezwałam się do nikogo przez ostatnie 8 godzin (nie licząc czatu).
Tak, dziękuję za uwagę, prawda leży jak zwykle po środku, bliżej lewej...
Jest prawie 16, a dziś dodatkowo jasełka, uch.
.
Jak brałam tą moją obecną fuchę, to myślałam tak: dość stania przy taśmie, będę panią swojego czasu, będę najsuperowiej zorganizowaną czasowo managerką pod słońcem, a mój dzień będzie wyglądał mniej więcej tak:
5.30 medytacja -20 powitań słońca - wstawienie prania - prysznic - układanie fryzury - wybór stroju prostego wygodnego eleganckiego z dobrych tkanin, takiego do mycia okien i na randkę i na sesję foto do Twojego Stylu
6.00 praca przy pierwszej kawie, z home-made maseczką na twarzy - notka na bloga - przyrządzenie organicznego makrobiotycznego ekologicznego śniadania z produktów sezonowych i lokalnych
8.00 śniadanie z Dzieckiem przy rozwijającej lekkiej konwersacji - spacer do przedszkola ze zbieraniem liści/kamieni - w drodze do domu minimalistyczne zakupy
9.00 praca przy drugiej kawie - rozwieszanie prania - szybkie odkurzenie - t-confy, skype calle, webinary, czaty, coworking, cloudworking, crowdsourcing i takie tam nowoczesne i przyjemne formy kontaktów międzyludzkich
13.00 lunch na mieście z biznes-partnerem/koleżanką ewentualnie szybka randka (szybka, pfff) - w międzyczasie paznokcie u kosmetyczki, drobne zakupy, fryzjer
14.00 praca przy zielonej eko organicznej herbacie fair trade w poczuciu zajebistości własnego życia i satysfakcji, że chociaż home-working to z klasą, a nie w piżamie, podczas gdy w kuchni dochodzi zupa wegańska rozgrzewająca odśluzowująca antyalergiczna obniżająca pociąg do słodyczy podnosząca libido i oczyszczająca szyszynkę z fluoru
16.00 step czy inne MTB w pobliskim klubie fit
17.00 odbieram Dziecko z przedszkola i zaczynam się realizować jako najlepsza matka NVC, DIY, AP, EC, BLW i tak dalej
Miesiąc drugi - reality check.
6.00 w piżamie zasiadam do kompa i odgrzebuję się z maili, odgrzebuję biurko z papierów i zabawek, podłączam urządzenia biurowe, które dzień wcześniej Dziecko mi wypięło bo budowało "bazę" pod moim biurkiem,
8.00 nadal przed pierwszą kawą, ale nie mam czasu/ochoty odgrzebywać kuchni
8.20 Dziecko się budzi, w piżamie wsuwa jogurt danone tfu, podczas gdy ja się myję (tj. zęby)
8.28 ubieramy się oboje w cokolwiek, bo trzeba już wychodzić, jedziemy do przedszkola samochodem bo jest późno, chociaż to tylko 600 m.
9.00 siadam do kompa, ale przypominam sobie że jestem głodna i nie piłam kawy, więc jednak odgrzebuję kuchnię
9.15 w końcu z kawą, praca, komputer się zawiesza, łącze mi rwie, brakuje mi danych, nic ode mnie nie zależy, robię rzeczy których nie umiem, albo które są mało ważne dla kogokolwiek
11.00 przerwa na siusiu i dolewkę kawy, wstawiam pranie, postanawiam jednak wziąć drugi tym razem porządny prysznic (porządny=cała powierzchnia skóry została zmoczona) i ubrać się jak człowiek, ale nie wiem dla kogo
12.00 pracuję, jestem głodna, nie mogę sobie zaplanować pracy, bo ciągle wpada coś nowego i pilnego, nie mam nic gotowego do zjedzenia bo nadal robię zakupy jakbym żyła wg scenariusza powyżej, więc żuję pestki dyni
16.00 przychodzi nie wiadomo kiedy, orientuję się podpisując kwitek kurierowi, że powinnam kończyć i zbierać się po Dziecko, a tu tyle do zrobienia.
17.00 odbieram Dziecko. Dziecko się pyta co mam taki dziwny głos. Wtedy sobie uświadamiam, że nie odezwałam się do nikogo przez ostatnie 8 godzin (nie licząc czatu).
Tak, dziękuję za uwagę, prawda leży jak zwykle po środku, bliżej lewej...
Jest prawie 16, a dziś dodatkowo jasełka, uch.
.
Mój dzień wygląda troszkę przyjemniej, jednak brak dziecka ma swoje zalety, ale nie zmienia to faktu, że w końcu trzeba będzie się przekonać :/
OdpowiedzUsuń