wtorek, 27 marca 2012

Dolce Vita

Urodziny. Im większe tym mniejsze. Może do tych dzisiejszych podchodzę z mniejszym drżeniem niż do osiemnastki. A jednak choć nie planowalam niczego to wyszło zajebiscie. 20 stopni slonce śnieg Dolomity narty. Sto lat odspiewane na wyciągu. Skały powtarzają moje imię. Świeczka w cieście sliwkowym i toast wznoszony naprawdę zimnym piwem na słonecznym tarasie. A potem szampanem. A potem nalewką sliwkową. Cudowne towarzystwo, wesołych, zrelaksowanych ludzi z zakwasami w udach. Niektorzy naprawde przystojni. Sauna. Nie planowalam obchodzić urodzin, nie planowalam tez żadnej refleksji z ich okazji, jednak jedna nasuwa sie sama. Czymś musiałam na to zasłużyć. Życie jest dobre.

czwartek, 22 marca 2012

Bez pomysłu na tytuł

Zostałam sama w domu z całymi popołudniami do dyspozycji. Pierwszego z nich umyłam i odkurzyłam samochód, troszkę sprzątnęłam mieszkanie, posortowałam ubrania Dziecka, przebiegłam 13 km na orbitreku, obejrzałam film, zrobiłam pranie, poskładałam ręczniki, umyłam ekspres do kawy, zmieniłam pościel, poszłam na szybkiego drineczka do Sąsiadki, a to wszystko bez zarywania nocy.
Drugiego popołudnia poszłam na spacer, na obiad do knajpki, do kina i wyszorowałam kuchnię. Poczytałam książkę. Trzeciego i czwartego dnia było podobnie. Zakupy, gotowanie sprzątanie, czytanie, w sumie nic nazwyczajnego... a jednak trwam w samozadowoleniu.
I zaczęłam myśleć o tym jak to jest, że gdy zostałam sama to robię takie zwykłe rzeczy bez pośpiechu, z radością, zadowoleniem, smakując każdą minutę niemalże. Dlaczego w zasadzie nie mogę rozkoszować się moimi popołudniami gdy jest Dziecko? Przecież Dziecko jest super i fajnie z nim robić rzeczy, więc dlaczego przy Dziecku pojawia się spięcie, napięcie, konieczność, niedoczas?
Postanawiam sobie wiosennie luzowac zawiasy, kłaść dłonie na uda i rozmasowywać przeplanowanie i wymuszanie.
I wrzucać na luz.

niedziela, 18 marca 2012

Coś czy nic

Wstałam rano. W domu pusto, Dziecko śpi. Już dawno tak nie miałam, całej przestrzeni dla siebie, całych dwóch godzin do dyspozycji. Wykorzystuje je oczywiście w twórczy i pożyteczny sposób. Przejrzałam ścianę na fejsie, sprawdziłam że wg horoskopu Majów jestem Niebieską Rezonansową Ręką, co wg mnie brzmi równie durnie jak to że jestem Baranem, poczytałam książkę, wypiłam kawę NA SIEDZĄCO, pomalowałam paznokcie pod kolor piżamy czyli na fuksję, zaczęłam się troszkę martwić tym, że powinnam planować już to przyjęcie i zacząć się przygotowywać, skoro goście będą o 11.
Poza tym to mam przed sobą tydzień bez Dziecka oraz drugi tydzień bez Dziecka I Na Nartach, co wprawia mnie w nastrój tak beztroski, że aż mam lekką panikę, jak najlepiej i najbardziej egoistycznie wykorzystać nadchodzące 5 popołudni, wieczorów, nocy i poranków gdy nie będę musiała się troszczyć o nic i nikogo tylko o siebie samą.... odwieczny dylemat czy robić coś czy lepiej nic?


czwartek, 8 marca 2012

Durne to święto

Wstałam rano żwawo bo marzyłam, o tym żeby wypić w spokoju poranną kawę. Siąść przy stole. A nie popijać w biegu między mieszaniem kaszy a myciem zębów. Siąść na krześle, a nie na Zygzaku czy innym ninjago. Rozsiąść się i położyć ręce na stole aż do lokci. Nie przemycać zupy łyżeczką, nie bronić cukru przed zakusami małych łapek, nie troszczyć się o kruchą równowagę szklanki z sokiem.
Siąść, położyć te łokcie nieelegancko na stole, pić kawę z łomonosowa, w ciszy skonstruować listę zakupów na wyjazd narciarski.
Ale nie, rypło się w momencie gdy otworzyłam lodówkę i oczom moim piwnym ukazał się obraz zniszczeń. Otóż opakowanie z papryczkami nadziewanymi w oleju postawione do góry nogami odsączy papryczki nadziewane z oleju. Olej się rozlał. Więc zamiast realizacji rozpustnego planu przedstawionego w akapicie pierwszym, ocierałam biały ser z oleju, jogurt z oleju, resztkę sosu szpinakowego z oleju, masło z oleju, dżem z oleju, dwie półki z oleju, ścierkę z gazy z oleju. I litowałam się nad sobą w tej robocie, że ta kawa stygnie i jednak ją popijam na stojąco, że ktoś buszował w lodówce w nocy, a ja to sprzątam, a może to ja sama sobie taki los zgotowałam wpychając ten sos łokciem?
Jak wiadomo rozlanie oleju czasem zwiastuje pojawienie się w okolicy Złego, dobrze że mieszkam daleko od torów tramwajowych i od Moskwy w szczególności i nie jestem Anuszką, ani poetą. Ale i tak poszło, bo naszła mnie taka refleksja przy tym durnym święcie, że wszystkie kule u moich  zgrabnych kobiecych nóg nałożyła na mnie natura, że te kule to tak naprawdę moje jajniki, a ta gorycz kobiecej codzienności to nic innego jak smak estrogenu, progesteronu i innych hormonów, że te rozterki, smuteczki, zmarszczki i siwe włosy to skutek działalności mojego miękkiego i kochliwego serca oraz braku konsekwencji. I że w sumie nie mam kogo winić ani wobec czego wyrażać protestu.
Dalej idąc za głosem Złego od Oleju dotarło do mnie że te wszystkie marsze kobiet, prawa kobiet, kogresy kobiet, sztuka kobiet, przedsiębiorczość kobiety, kobiety w biznesie, kobiety w pracy, kobiety w zarządzie, kobiety w macierzyństwie i tym podobne to w rzeczywistości pławienie się w swojej słabości i ograniczeniach, domaganie się "zróbcie za mnie, troszczcie się o mnie, bo ja taka mala i taka slaba". No nie wiem, co myślicie? Ja jednak jestem przeciw. Nie chcę aby kobiety to była grupa zawodowa. I nie chcę aby kobiecość trzeba było świętować tulipanem i osładzać czekoladką w specjalnie wyznaczonym dniu. Wystarczy że ja sama ją sobie będę świętować, kiedy chcę i jak chcę. Na przykład dziś uczczę ją czystą lodówką.