sobota, 27 lutego 2010

Żegnaj pielucho

Pod tym radosnym hasłem mija nam weekend. Pod koniec pierwszego dnia wynik w rozgrywkach to 3:2 dla majtek. Nocnik zajmuje zaszczytne drugie miejsce.
Poza tym dawno nie pisałam, za co przepraszam i łubudubu-łubudubu niech nam żyje prezes naszego klubu, to byłem ja jarząbek.
Ponieważ pod wpływem Stardoga opętały mnie mrówki i węże, przeprowadziłam wykopaliska w internecie, aby ustalić metodą datowania c4, źródłofilm. Internet to, wiadomo, bagno. Poszukiwania odkrywkowe doprowadziły do wykopania zjawiskowej Aldony O., którą koledzy z pokoju zidentyfikowali jako gwiazdę porno. Mnie nic na ten temat nie wiadomo. Ponadto ustalono, że gdzieś w początkach lat osiemdziesiątych niektórzy osobnicy płci męskiej nosili na głowie bobry. Było zabawnie.

A w ogóle to się nie odzywałam, ponieważ moje życie, przyszłość a także częściowo teraźniejszość wpadły w pajęczynę sprzecznych a często nakładających się planów i pomysłów. I już nic nie wiadomo, oprócz tego, że są pewne przekręty, na które za cienka ze mnie bolka. Dlatego czeka mnie życie w znoju, za to z honorem. I jestem z tego wielce zadowolona, bo ważne, aby ideały się nie sfajdały. Co mi przypomina o akcji żegnaj pielucho, więc, nakreśliwszy literacką parabolę, się żegnam.

środa, 24 lutego 2010

I'm blu dabadiba

No i poddałam się z tymi szybami. Miękka buła ze mnie, bo już dziś pięknie i równo lało z rana i by się ekologicznie umyły. To nic, podejmuję nowe wyzwanie, bo przecież chodzi o to, żeby walczyć, a nie zwyciężać. Czy jakoś tak.
Nowe wyzwanie rzucam zimie. Od dziś chodzę w pantoflach i cześć kozaczkom. Do podjęcia walki skłoniły mnie nowe butki w kolorze laptopka. O takie o:



Poza tym jestem w trakcie renowacji po zimie. Wykonałam zabieg na ciało, na twarz, znów na ciało oraz na dłonie (mam paznokcie w kolorze laptopka, a co). Przygotowuję się do ostatecznego uderzenia, czyli do depilacji. Czyli bądź piękna na wiosnę. Salon kosmetyczny zwiększył dzięki mnie obroty o 2000%, to moja cegiełka do walki z kryzysem... Zalecono mi stosowanie zaawansowanych technologicznie kosmetyków za kwotę 3 tryliardów złotych, za to dostępnych od ręki. Dokładnie przestudiowałam ich zalety, działanie i skład i zamówiłam substytuty u Ziaji za 19,20. W opakowaniu eko.
No, a teraz opijam mój malutki super tajny sukcesik resztkami szeridana z kubka.

PS. Mój afrykański prawnik milczy. Obawiam się, że przefiutał spadek po wujku inżynierze Marcusie i teraz się przede mną ukrywa na prywatnej wyspie. Łatwo przyszło, łatwo poszło.

wtorek, 23 lutego 2010

Opętanie

Przeprowadzam eksperyment na siłę woli.
Założyłam mianowicie, że mój samochód zużywa paliwo wprost proporcjonalnie do pobieranego płynu do spryskiwaczy i w związku z tym nie ma potrzeby uzupełniać tego drugiego pomiędzy tankowaniami. Plan się nieco rypnął i już drugi dzień jeżdżę z niemytymi szybami. Ale ja nie z tych, co tak łatwo się uginają pod naporem brudu drogowego. Aura jest po mojej stronie, więc może dam radę jeszcze 300 km? Będę twarda jak Roman Bratny.

Poza tym M osiągnął wyżyny sztuki pedagogicznej. W nocy Dziecko zostało opętane przez demona i przez bite 2,5 h urządzało szopki i tresowało rodziców. M wykazał się postawą godną opisania w blogasku. Oto wzorcowe zachowania idealnego rodzica:
- gdy Dziecko zaczyna z lekka przysypiać, włączyć ajfona i rozświetlić sypialnię
- gdy Dziecko drze się "nie dotykaj, nie dotykaj, tylko Mama", czule gładzić po główce w celu wywołania kolejnych spazmów histerii
- gdy Dziecko na chwilę zamilknie, przemawiać do niego rzeczowo "co się, do cholery, dzieje, nie wiesz która jest godzina?", w celu wznowienia dialogu
- tłumaczyć Dziecku rzeczywistość "śpij, jest druga w nocy, za cztery godziny mama musi wstać", w calu nauki czytania zegarka
- dawać upust własnym emocjom, gdy Dziecko zaczyna poszukiwać wygodnej pozycji "do cholery, nie kręć się, śpij wreszcie!", w celu rozładowania się
- zmieniać postawę rodzicielską na pełną konsekwencji, czyli jak się 3 razy powiedziało "nie dam Ci ciacha w środku nocy", to się nie ugiąć pomimo godzinnego ryku. Tytułem wyjaśnienia, do tej pory M nie zdradził nawet cienia talentu do konsekwentnego mówienia nie
- ogólnie frustrować się zarywaniem nocy i wpływem niewyspania na jakość jego pracy (niezbędnej dla prawidłowego funkcjonowania wszechświata, każda literówka kosztuje giganty finansowe niewyobrażalne straty na wartości akcji), mimo że zazwyczaj 3 razy w tygodniu baluje do bladego świtu
Rano sprawdziłam, Dziecko nie ma rogów ani ogona, czyli demon go chyba opuścił. Muszę podobną kontrolę przeprowadzić na M, gdyż jest mocno podejrzany o diabelstwo.

Mauritusie, szykuj się!

Ha!*
Dzień zaczął się dobrymi wieściami - w porannej poczcie znalazłam pismo od prawnika, który okrągłymi zdaniami zawiadamia, że zmarł nieznany mi do tej pory mój bliski kuzyn Inż. Markus R...cki (!?). Wyobraźcie sobie, że nieszczęsny wraz z całą rodziną i wszystkimi zstępnymi zginął w tragicznym wypadku samochodowym. Jego jedynym spadkobiercą jestem ja. Na koncie w Benińskim Banku Afryki czeka na mnie suma okrągłych 23,7 mln dolarów.
A więc koniec moich trosk finansowych. Wykupię się z banków, pojadę na Mauritusa, a mojego blogaska obsypię diamentowym pyłem.

* Jako bogaczka mogę bezkarnie naruszać prawa autorskie Stardoga. Stary, daj numer konta, to ci trochę odpalę tytułem odszkodowania za naruszenie zastrzeżonych znaków towarowych.

poniedziałek, 22 lutego 2010

Miś bojowy

No wiem, już wiem. Przeczytałam 72 książki na temat i wiem, że rozwiązaniem problemów moich i Dziecka jest eliminacja z diety rafinowanego cukru. No super. Ja cukier mogę odstawić od zaraz. Z malutkim zastrzeżeniem - że firma Wedel również go wyeliminuje ze swoich produktów. I jeszcze Solidarność i Mieszko.
To dramat jakiś, słowo.

Ale ja nie o tym.
Wzięłam niedawno udział w ankiecie na bardzo szacownym portalu dla rodziców pociech, z której to wynikł następujący opis wszechświata: większość ludzi śpi ze swoimi dziećmi, większość uważa że lepiej byłoby spać bez dziecka, większość nic nie zamierza w tej sprawie robić ani zmieniać, większość nie ma problemu z parterem/rodziną/otoczeniem naciskającym na zmianę stanu rzeczy. I ja jestem w tej większości. Wielce odkrywcze, doprawdy, pfff.
Dodam od siebie, intymnie, że jeśli komuś zdaje się, że spanie z dzieckiem jest jak spanie z pluszowym misiem, to niech przestudiuje dokładniej tego bloga. Bo to jest jak spanie na polu minowym, może i z misiem, ale w warunkach polowo-bojowych. Ciągłe walki o terytorium, partyzanckie podbieranie poduszki oraz stosowanie siły fizycznej w starciu jawnym. Zdarzają się incydenty użycia broni chemicznej i biologicznej, a to już mocno nie fair i niezgodne z konwencją genewską. Napiszę do ONZ, może zrobią zrzut pokojowy?
Ale, ale. W ostatniej chorobie mój Miś Bojowy doznał cudownego przemienienia we właśnie wspomnianego Misia Pluszowego. I śpimy sobie jak aniołki, zgodnie przytuleni i objęci. Do 10.30 :)

piątek, 19 lutego 2010

Dieta 2 przemian

Nie mam soczewek, makijażu ani fryzury.
Mam za mało kofeiny w systemie oraz 46 minut spóźnienia na sumieniu.
Mam kaca po Uśpionych.
Mam na koncie 4 przespane godziny.
Mam chore Dziecko....!!!!!

Z okazji niewyspania stosuję dziś dietę 2 przemian - kawa na przemian z czekoladą. Nie pomaga.
Od tarcia niewyspanych oczu przerzedziły mi się rzęsy.
Rekordowa liczba osób w biurze skomentowała dziś mój wygląd.
A humor, jak widać, mocno mi się przytępił.

czwartek, 18 lutego 2010

Śmiesznie jest

"Justyna finiszowała otoczona Norweżką. Ania ją dociskała. Nartą."
Justyna powiedziała potem "Nie wiedziałam, jak zrobić medal."
Autentyczne, zasłyszane w Trójeczce. Zeszłam. Ależ szybko szłam do roboty, żeby to zapisać. I doszłam.
--
Parę dni temu kolega z biura powiedział:
- Mój kumpel ma pomysł na biznes. Będzie ściągał staniki...
Szereg kosmatych myśli zwizualizował mi się samoczynnie.
- ... z Chin.
Uzupełnił kolega, psując nastrój.
--
Wczoraj pod spelunowatym lokalem w centrum Stolycy ktoś stłukł mi lusterko. Jest to akt czystego prostactwa i huligaństwa i nie byłoby w tym nic zabawnego, gdyby nie to, że fakt ów stwierdziłam dopiero po przejechaniu paru ruchliwych skrzyżowań. Nagle zorientowałam się, że lusterko jest przygięte do szyby. Oznacza to, że potrafię prowadzić pojazd mechaniczny bez używania lusterek bocznych, co w zasadzie można uznać za moc nadprzyrodzoną. Jednak trochę mi dziś przykro, bo miałam o sobie jako kierowcy wyższe mniemanie.

środa, 17 lutego 2010

Ostatki

Były wczoraj. Z tej okazji urządziliśmy z Dzieckiem imprę. Drinki: sheridan oraz sok malinowy dla nieletnich. Muza: Trouble is a Friend na REP1 przez 94 minuty.
Trouble is a friend but trouble is a foe, oh, oh, oh.
And no matter what I feed him he always seems to grow, oh, oh, oh.

To jak ulał pasuje do Dziecka.

A w ogóle to dziś spóźnienie tylko 4 minuty, więc mieści się w granicy błędu czasostatystycznego. Mam wszystkie komórki, drugie śniadanie oraz makijaż. Czyli się da. Oficjalnie zarzucam pomysł wcześniejszego wstawania, giń przepadnij!

wtorek, 16 lutego 2010

I am loosing it...

Dziś bez komputera, bez szukania kluczy, bez zgubienia drugiego śniadania i Dziecka w windzie. Za to ze śpiworkiem, kocykiem, skuterem "od Boba", zapasem pieluch. Z tego wszystkiego uzyskałam 34 minuty spóźnienia oraz połowę komórek na stanie.
Przy czym dziś to problem, bo muszę wyjść punktualnie.
Zaczynam się poważnie zastanawiać, czy rok spóźniania się do pracy nie jest przypadkiem wskazówką, że powinnam wstawać wcześniej? Może, rozważę to jeszcze.
Dodatkowo spaliłam kaszę, odparowując ją, bo jako dobry mormon chciałam zachować wszystkie wartości odżywcze, więc nadmiaru wody nie odlałam.

Noc usłana była z przygodami niezwykle ekscytującymi.

Po pierwsze M poszedł robić wywiad i zapowiedział, że powróci o 18. O 20 nadal go nie było, co skrzętnie wykorzystałam, by dać mu nauczkę. Czyli learning through experience. W ramach lekcji wykonałam do niego kilkanaście telefonów oraz wysłałam 2 smsy. Cała komunikacja miała treść zbliżoną: "o której będziesz", "czy zdajesz sobie sprawę, która jest godzina", "to jest mi nie na rękę" oraz cios nokautujący "Dziecko na ciebie czeka". Myślę, że point taken.

Ok północy wstałam. Tak mam, co robić. Wyżaliłam się M, że muszę zerwać się bladym świtem, czyli przed 6, żeby upiec chleb. M wpadł na cudowny pomysł, aby wykorzystać możliwość programowania naszego piekarnika. W tym celu otwarliśmy jinstrukcję obsługi. Ustaw czas pieczenia. Proszę bardzo - 60 minut, czyli 1 godzina. Wyświetlacz przyjął i oznajmił 1:00. Następnie ustaw godzinę końca pieczenia. No problem - 7:00. I tu pojawiło się pytanie, czyżby w instrukcji wystąpił błąd logiczny? Czy przypadkiem chleb nie będzie poddawany obróbce termicznej przez 6 godzin czyli od 1 do 7? Na takie ryzyko nie byliśmy gotowi, więc włączyliśmy Fletch Lives w oczekiwaniu na godzinę W, to jest 1. O pierwszej nie wydarzyło się nic godnego uwagi, więc udałam się spać.
0 7 rano zbudził mnie pisk piekarnika informujący, że zadanie wykonane oraz jakby na potwierdzenie zapach chleba. Zewlokłam się, wyszukałam w instrukcji jak wyłączyć sygnalizację dźwiękową, uciszyłam maszynę. W tym momencie dobiegł mnie świdrujący odgłos budzika, który również o 7 zaczął mnie budzić, a ponieważ nie reagowałam na niego, osiągnął intensywność i barwę głosu śpiewaczki operowej.

poniedziałek, 15 lutego 2010

Co za poranek

Potrzeba mi 12 par rąk do bezawaryjnego wykonania czynności zatytułowanej wychodzenie z domu.
- klucz do mieszkania, klucz do garażu, klucz do samochodu, klucz do żłobka, torebka, komórka jedna, komórka druga, szminka, krem od zimna, chusteczki smarkawki, portfel, dokumenty
Gdyby nie to że wczoraj zachciało mi się zmienić torebkę oraz wyjść na spacer w innej kurtce, to nie byłoby problemu. Ale mi się zachciało, więc był problem.
- Teczka z komputerem, kalendarz, zasilacz. Kawa w termokubku.
OK. Ogarniam.
- reklamówka z płytą elektryczną, drugie śniadanie, czysty bidon, polarek
Szit. Pod windą orientuję się, że nie mam tego drugiego śniadania. Więc biegiem do domu. W tym czasie Dziecko samodzielnie wsiada do windy. No to dawaj biegiem ratować Dziecko zanim porwie je ktoś z tej windy albo się zgubi na innym piętrze. Ufff. Dziecko uratowane i uradowane swoją samodzielnością.
- piłka czerwona, skuter i garbus.
Te zabawki idą dziś do żłobka.
Ok. Jesteśmy gotowi.
- Mama, na ręce.
Na ręce?? na które ręce?
By mi ręce opadły, ale za dużo w nich niosłam.
Pod samochodem orientuję się, że nie mam kluczyków do samochodu. Ja pitolę. Nie dam rady. Ok. zostawiam teczkę z komputerem oraz reklamówkę z płytą elektryczną przy samochodzie. Chrzanić tajemnicę przedsiębiorstwa i mienie służbowe powierzone. Biegnę do domu z Dzieckiem na rękach, wpadam, i zaczynam poszukiwania. Klucze były w torebce. Szlag.
To wszystko kosztowało mnie 21 minut spóźnienia i stan podzawałowy. Rozładowałam napięcie stojąc w korku wywołanym przez dwa pługi, których trasy się omyłkowo pokrywały. Wypiłam kawkę.
Pod pracą okazało się, że muszę samodzielnie odśnieżyć 30 m2 parkingu. I po co się było spieszyć??

Aha. Mam dwie nowe miłości. Jedna to Stardog, którego oficjalnie i jednomyślnie powołuję na stanowisko mojego mistrza blogowania aż do odwołania. Mam nadzieję, że jest przystojny, bo zamierzam się w nim jawnie podkochiwać.
Drugi to Asus eee i milion jakiś cyferek i literek. Ważne, że BLU. Do tego będę wzdychać i być może niedługo się tulić.

niedziela, 14 lutego 2010

Niedziela

Byłam z Dzieckiem w kościele. Tak mnie naszło i postanowiłam zaryzykować. I co? I nic. Dziecko zasłuchane w pana organistę siedziało w wózku przez pół godziny z absolutnie rozanieloną miną. Może będzie księdzem jak dorośnie?
W okolicach kazania Dziecko przeniosło się na moje kolana i wtuliło.
Przy "baranku" wykonało jeden acz celny rzut autem w ołtarz.
Przy podniesieniu jadło gwiazdeczki kukurydziane i piło sok z maliny. W stosownych momentach.
Przy komunii kilkakrotnie ustawiało się w kolejce, ale zawsze bezskutecznie i jakaś staruszka go uczynnie do mnie odprowadzała.
Przy błogosławieństwie Dziecko się przeżegnało (z moją pomocą) i powiedziało głośno amen (samodzielnie).
Po powrocie do domu Dziecko odmówiło wyjścia z wózka i zasnęło i w tym stanie tkwi do chwili obecnej. Jak miło.

A w ogóle przyuczamy Dziecko do różnych prac domowych. Więc zazwyczaj Dziecko wysypuje zawartość kosza na brudną bieliznę na podłogę i wtyka wszystko do pralki. Kosz ulega dezintegracji, wolno ale zdecydowanie. Niedługo będę mieć wiązkę chrustu i płócienny woreczek na zbyciu.
Pieczenie walentynkowego ciasta szło nam dobrze do momentu dodawania kakao. Dziecko wsadziło sobie do buzi czubatą łyżkę kakao, a potem wypluło do ciasta. Ale ciasto jedzą tylko ludzie kochający Dziecko, więc nie ma problemu.
A dziś rano Dziecko wstało o 6.15, zapaliło lampkę przy łóżku i oznajmiło:
- Dziecko zapaliło światło. Mamo wstań na śniadanie.
Po czym odśpiewało całego "panie Janie, panie Janie..."
Następne na play liście było "sto lat" przy czym fragment "niech żyje żyje nam" Dziecko wykonuje jako "niech żyżyje nam".

sobota, 13 lutego 2010

Święta, święta

Mamy w tym tygodniu dwa zjawiska socjalne. Pierwsze o charakterzez dietetyczno-socjalnym to Tłusty Czwartek, a drugie o zabarwieniu erotyczno-socjalnym to Walentynki.
Tłusty Czwartek nie ma przeciwników w gronie osób, które znam. Wszyscy sumiennie objadają się pączkami, robią statystki, rankingi. Żadne tam "jestem na diecie" albo "nie jem białego pieczywa" nie ma zastosowania. Ciekawe czy wszyscy poszczą równie sumiennie w Wielkim Poście :)
Natomiast Walentynki mają wrogów, a przecież niezasłużenie. To piękne święto. Dziewczyna dostaje od chłopaka kwiatki i biżuterie. A dla niego kupuje - koronkowe majtki dla siebie! Klasyczne win-win. Znaczy, ona wygrywa dwa razy. Jak można nie lubić tego dnia? No ja się pytam, poważnie.
Ja zjadłam słuszną liczbę pączków, nie patrząc na ich skład surowcowy. Bez żadnych wyrzutów sumienia. Ale nie powiem, ile:)
Na walentynki zakupiłam stosowne koronki. I tu dobra rada cioci - jak kupuje się bieliznę w supermarkecie typu kerfur należy zarezerwować sobie dwa dni na spranie z koronek zapachu frytek i kabanosa. No chyba że partnera kręci zjełczały olej, to przepraszam.
A pomiędzy tymi świętami zaprosiłam sobie gości, skutkiem tego boli mnie dziś głowa.
Spaaaaaać.

Poza tym byłam u kosmetyczki. Zaliczyłam mikrodermabrazję oraz sonoferezę. Jedno drapie, drugie piszczy. Zero ezoteryki. Gdzie tu miejsce na relaks? Fizyka pogania chemię, a aromaterapia się kuli w kątku. Rozczarowujące. Pffff.

czwartek, 11 lutego 2010

Dialogi

Ja: Kochanie, Dziecko chore, trzeba awaryjnie odebrać ze żłobka.
M: Czy zdajesz sobie sprawę, że ta choroba jest mi bardzo nie na rękę?

---

Ja: Idę się przebrać w piżamkę.
M: Nie, powyglądaj ładnie jeszcze trochę.

---

M: Jedź do ISpota i poudawaj słodką idiotkę. Może Ci naprawią komputer.
Pomalowałam sobie mocno usta, i chyba podziałało, bo miły pan odkręcił mi śrubki z obudowy. Czyli uznał, że jestem tak tępa, że nie poradzę sobie ze śrubokrętem. Komputer nadal nie działa.

--

Ja: aaa kotki dwa, szarobure szarobure obydwa....
Dziecko: mama, to nie jest ładna piosenka.
W ten sposób straciłam jedynego fana moich popisów wokalnych.

--

D: Mama, herbatki.
Wstaję po herbatkę.
D: Mama, gdzie idziesz?
Ja: Po herbatkę dla ciebie.
D: Już rozumiem.

wtorek, 9 lutego 2010

Cisza

Cisza, taka cisza, bo weny brak. I komputer się zepsuł.
I Dziecko grzeczne, a M miły i ogólnie nuda, panie.

Był weekend i goście. Ja gotowałam dla gości a goście dla mnie. Goście pojechali i okazało się, że mam całą lodówkę żarcia na mięchu.
Byłam na warsztatach z 5P. Nie powiem gdzie, bo nie podobało mi się. Niczego się nie dowiedziałam. Takie warsztaty to ja mogę z marszu robić. Ktoś chętny?

A w ogóle to ja będę sławna!

piątek, 5 lutego 2010

W dzień targowy

M powiedział mi, że odbyły się Targi Rozwodowe. Ciekawe po co, o tym wspomina? I od tamtej pory ja ciągle o nich myślę. Ciekawe dlaczego? No bo można sobie wyobrazić, kto się wybierze na takie targi. Ci co się chcą rozwieść. Ale czy pójdą razem? "Kochanie, choć wybierzemy dla mnie garsonkę na sprawę rozwodową. A ty nie pokażesz się Wysokiem Sądowi w tych butach." A może oddzielnie? No chyba.
Ale, ale. Kto się tam będzie wystawiał? Oto moje typy:
1. Prawnicy. "Oskubiemy twojego męża z 3/4 majątku i doręczymy wraz z jego skórą z łbem do położenia przed kominkiem"
2. Psychoterapeuci. "Znajdź radość w dręczeniu psychicznym męża/żony"
3. Kucharze. "Jak bezkarnie otruć męża/żonę produktami zakupionymi w warzywniaku"
4. Urząd Skarbowy. "Na życzenie klienta zniszczymy byłego męża/żonę ciągłymi kontrolami"
5. Banki. "Jak dyskretnie korzystać ze wspólnego konta i karty kredytowej po rozwodzie"
6. Feministki. Komentarz zbędny
7. Chirurdzy. "Jak sprawiedliwie podzielić się dziećmi po rozwodzie"
8. Architekci. "Jak sprawiedliwie podzielić mieszkanie po rozwodzie"
No dobra, ale się rozkręciłam. Idę do pracy. Pa

środa, 3 lutego 2010

I kwita!

Mam lepszy sposób na bezsenność niż Chevy (sorry, Fletch). Dziecko. Kiedy o 4.20 snuję się po domu, to wystarczy, że Dziecko zdradzi chociażby najmniejszym zakwileniem możliwość przebudzenia, a już natychmiast każda komórka mojego ciała robi się przeraźliwie śpiąca, zaczynam nerwowo odliczać minuty do chwili gdy będę musiała naprawdę wstać. I jak tylko kwilenie ustanie, zasypiam natychmiast i chciwie. Dzięki, Dziecko, za przywoływanie matki do porządku, pokazując jej, co naprawdę ważne :)
Wyspana jestem.
Ale nie wiem, jak będzie dalej, bo zaczęłam nowy rozdział w moim życiu i na pewno bez stresów się nie obejdzie. Za to muszę się obejść bez projektu Michalina.
Poza tym moim narzekaniem na Dziecko, tak myślę, uzdrowiłam je z negacji świata. To znaczy negacja nadal występuje, ale w odmianie pozytywnej. Dziecko zaczęło wykorzystywać "nie" do ćwiczenia całych zdań. Objaśniam na przykładzie:
- Dziecko, chcesz pić?
- Nie, dziecko nie chce pić, dziecko chce sok z maliny.
Dodatkowo uleczyłam jeszcze Dziecko z kurzajki, którą stwierdziłam dziś rano, z przerażeniem na Dziecka stopie. Już miałam lecieć budzić M, pytać googla co sądzi o "kurzajka u dwulatka", gdy bardziej wnikliwa analiza organoleptyczna kurzajki ujawniła, że w rzeczywistości kurzajka jest pestką od pomidora. Uff.
Dziecko mnie uleczyło z bezsenności, a ja Dziecko z kurzajki i niegrzeczeństwa.
To jesteśmy kwita, przez moment.

PS. Zakwitły mi hiacynty, wiosna idzie, sialala.

poniedziałek, 1 lutego 2010

Tam i z powrotem

Oprócz bliskich kontaktów z Chasem, miałam dziś przyjemność obcować z panią pediatrą, która zafundowała mi do spółki z ZUSem, 3 dni wakacji na leczenie K&K. Pani pediatra była dziś wyjątkowo miła, nie, nie, nie uśmiechała się, ale zdołała powstrzymać się od wszelkich uwag złośliwych oraz pełnych pogardy spojrzeń, którymi zazwyczaj reaguje na każde moje pytanie. Chyba ktoś ją przeleciał. W końcu.

Potem natomiast byłam w raju. Ups, znaczy w spa. Też trzy litery, a doznania takie same, więc można się pomylić:)
Było bosko. Odleciałam.
Moje cielsko zmieniało kolor od czerwonego do sinego, przez biały i zielony, oraz zapach od herbacianego do rybiego. Z tym ostatnim do tej pory się nie rozstajemy:)
Zostałam nasmarowana substancjami wszelkich konsystencji i kilka razy wysłana pod prysznic.
Na koniec był masaż.
Sam masaż w zasadzie nie należał do przyjemnych. Nawet pani Miecia przestawiająca kości jest w porównaniu z tym uosobieniem subtelności. Był to bowiem masaż limfatyczny. Polega to mniej więcej na przemieszczaniu jakimiś tajemniczymi kanałami w kończynach metalowych kulek. I to ze szczególną koncentracją na miejscach tak łaskotliwych jak tuż nad kostką lub pod kolanem. Normalnie w pewnym momencie poczułam, że cała moja noga lewa wypełniona jest ołowianym złomem i nigdy nie wstanę z tego cudownie podgrzewanego łóżka. Gdy pani Wiola dotarła do prawego pośladka, wyłączyłam się i poszłam spać, zostawiając ją sam na sam z górą kulek łożyskowych wypełniających prawą część mojego ciała.
Obudziłam się przy masażu pleców. Pani Wiola gmerała ile wlezie pomiędzy żebrami, ale nie znalazła ani jednej kuleczki. Odkryła natomiast ciasto drożdżowe na moich boczkach i dłuższą chwilę urabiała, ugniatała, wyrabiała i zwijała wałeczki.
Poczułam, że chce tam zamieszkać, codziennie spać na tym cieplutkim materacu i dawać się dotykać pani Wioli.